sobota, 10 kwietnia 2010

U nas już Święta Bożego Narodzenia.


Nie zawsze na urlopie musi być wszystko zorganizowane, przemyślane, zaplanowane, czy też w końcu zrealizowane. Miałem lekki kryzys i odmówiłem godzinnego wspinania się na jedną z gór z Pokhara, żeby oglądać Peace Pagoda. Nawet propozycja jechania tam taksówką nie przekonała mnie to tego. Urlop to czas nabierania sił, a tych już mi zaczęło brakować. Chyba mieliśmy już lekko dość trekkingu i podziwiania natury. Zachciało nam się cywilizacji. Może nawet w wydaniu europejskim. Ale jak ją tutaj znaleźć skoro jesteśmy w środku Azji, w jednym z najbiedniejszych krajów świata. Wsiedliśmy więc w autobus z naszego hotelu i dojechaliśmy do centrum. To nam wystarczyło, żeby zacząć odkrywać inne życie w mieście.

Wróciliśmy do naszego dobrego zwyczaju popierania lokalnego biznesu! To zawsze wychodzi nam najlepiej. W Lonely Planet znaleźliśmy informację o małej kafejce, prowadzonej przez rodzinę Nepalczyków, a specjalizującej się w domowej roboty ciastach. Każdy kto mnie zna wie, że nie tylko mam ogromną słabość do ciast, ale także wielki szacunek do wszystkich, którzy potrafią uraczyć (nie tylko mnie) innych dobrym wypiekiem. A jeśli jest to w dodatku poparte produktami organicznymi, staje się nawet en vougue. Trafiliśmy w dziesiątkę! Właściciel miejsca o nazwie, chyba, ” am pm organic bakery”, z 2 stolikami, jedną ladą, 10 rodzajami ciast, jednym ekspresem do kawy przywitał nas tradycyjnym Namaste. Kiedyś powinienem napisać więcej na temat słowa Namaste, bo nie jest to zwykłe powitanie. Tym razem było to zaproszenie do przeżycia niezwykłej kulinarnej przygody. Nie była to przygoda w stylu restauracji z 3 gwiazdkami Michelin, w centrum Paryża, ale uwierzcie mi, że ciasto bananowe i sernik mogłoby być z powodzeniem zapełnić listę deserów w najlepszych restauracjach na świecie. Jak to bywa w Nepalu, usłyszeliśmy ciekawe historie. A to jak cała rodzina rozwinęła ponad 10 lat temu biznes, i jak cała rodzina, czyli właściciel, szwagierka, żona, szwagier, matka i ojciec pracują się z tego utrzymać. Co ciekawe, właściciel jest podobno jedynym barristą z Nepalu wykształconym w Londynie. Tak tylko przez chwilę zastanawiałem się, jak to było możliwe. Ale jak tak mówi, tak musi być.


Weszliśmy do jednego, drugiego, trzeciego, piątego, dwunastego małego sklepu. Właściwie wszystkie są do siebie podobne. Widać, że kilkanaście wsi w Nepalu, albo Kaszmirze, zaopatruje wszystkich w Pokharze. To typowe dla Azji, i trzeba się nieco na to uodpornić. Niektórzy sklepikarze mocno przesadzali z nachalnością, a tego nie lubimy. Inni natomiast za podobne „lokalne pamiątki”, może nawet część, „ Made In China” albo „Made In India” żądali kilka razy więcej niż to było warte.

Wpadliśmy do niepozornego miejsca, takiego trochę zapomnianego przez Boga, gdzie właściciel po tradycyjnym Namaste, trzymał się jeszcze bardziej za ladą. Może lekko onieśmielony tym, że weszli do niego Rosjanie, jak czasami o nas myślą autochtoni. Spodobało nam się, że nikt do niczego nas nie namawia. Już wcześniej przykuły moją uwagę dość oryginalne ozdoby choinkowe. Niekonwencjonalne, w kolorach dość nietypowych. Bingo, pomyślałem, czas zacząć przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia 2010! Kupiłem sobie bombki! To co że papierowe, przynajmniej będzie ekologicznie. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że z podróży przywiozę sobie takie pamiątki. Bardziej, jak zwykle, liczyłem na coś z drewna, albo też ewentualnie za jakąś skorupę. Magda wynegocjowała jeszcze dobra cenę na swój szalik(-czek).
Dzień się trochę dłużył, ale jakoś nie chciało nam się wraca do hotelu. Tutaj jest trochę więcej życia i rozrywki, niż w oddalonym pewnie o 10 km, lekko surrealistycznym, jak na Nepal miejscu. Wpadliśmy na masaż (ręce murarza), stwierdziliśmy, że to nasze ostatnie 2 dni na miejscu, więc trzeba korzystać. „Nasz masaż” był naprzeciwko ulubionej przez nas restauracji Olive, ale tym razem stwierdziliśmy, że damy komuś innemu zarobić.

Trzeba popierać prywatną, lokalną inicjatywę. Olive, to inwestycja z Kathmandu, więc wylądowaliśmy kilkadziesiąt metrów dalej. Nie pamiętam nazwy miejsca, ale zapamiętamy je na długo. Bo gdzie indziej na świecie, człowiek sobie siedzi, pije lemoniadę, łączy się z Internetem i nagle zostaje zagadnięty przez „sąsiadkę”, która najpierw pyta o netbook’a, a potem pyta czy jesteśmy z Rosji. Nie, z Polski, odpowiadam. Na to sąsiadka, że jest wielką fanką Kieślowskiego, i uważa, cały Dekalog, za fantastyczny przykład tego, jak korzystając z prostych środków przekazu można tak wiele powiedzieć. Sąsiadka jest pisarką z Londynu mieszkającą w Hongkongu. Szkoda tylko, że nie zapamiętałem imienia i nazwiska, bo może akurat rozmawiałem z przyszłą Noblistką. Muszę trochę poszperać w Internecie, po sąsiadka stwierdziła, także że woli cyzelować 50 słów dziennie, niż pisać jakieś tam wierszówki, co się jej zdarza. Przeżyć za coś trzeba, stwierdziła. (Od razu pomyślałem sobie, że chyba ją rozumiem, ale nie jestem na tym etapie, i nie będę pewnie, żeby w ogóle zarabiać pisząc. Już się boje komentarzy dotyczących mojego grafomańskiego stylu.)

Pomyślałem sobie, że w Polsce zagadanie do kogoś w restauracji, czy kawiarni nie jest do końca akceptowane. Tutaj na każdym kroku, albo my zagadujemy, albo jesteśmy przez innych zagadywani, co czyni całą podróż niekończącym się spotkaniem z nieznajomymi, którzy po chwili stają się znajomymi. A jeśli w dodatku nadarzy się kolejna okazja na spotkanie, w innej kafejce, restauracji, w sklepie, staje się to przyczynkiem do już zupełnie nieskrępowanych rozmów. To daje znacznie ciekawsze spojrzenie na świat i ludzi.
Prawie 9 godzin włócząc się po Pokharze minęło szybko. Kolejna knajpka, kolejni już znani nam znajomi. Kolacja, pralnia. Niby nic nie robiliśmy, ale byliśmy wykończeni. Tego dnia było znów niemiłosiernie gorąco: 33C, stojące powietrze.

Pytanie 13
Jak nazywa się jezioro w Pokharze?

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres korzewscy@gmail.com wraz z dokładnym adresem do korespondencji. Wśród osób, które poprawne odpowiedzą na to pytanie będziemy losować zwycięzcę, który otrzyma od nas kartkę niespodziankę, z miejsca w którym akurat będziemy. Zachęcamy do zabawy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz