wtorek, 13 kwietnia 2010

Oczarowani Bhaktapur.



Byliśmy zmarnowani poprzednim dniem. Znów było niemiłosiernie gorąco, załatwianie wizy tranzytowej do Indii nieco się przedłużyło. Chociaż przy odbiorze było bardzo wesoło. Okazało się, że spotkałem Lekarza Motocyklistę, z Pokhara. Lekarz po „ratowaniu” mnie wsiadł ze swoją narzeczoną z Niemiec do autobus i przyjechał do ambasady. Wyglądał identycznie jak dzień wcześniej. Ciekawe, to kolejny przypadek zakochania się turystek z Europy, który widzieliśmy. I nie przeszkadza im niski wzrost. Jak tylko dojechaliśmy do hotelu, który był gdzieś na uboczu Kathmandu, stwierdziliśmy, że nigdzie się nie ruszamy. Nawet nie mieliśmy siły iść na kolacje. I może dobrze, dzięki temu nieco się zregenerowaliśmy. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień, mimo tego, że zrobiliśmy mały błąd i ulegliśmy propozycji Raja, żeby jechać do Bhaktapur nie z samego rana a około 10:30. Zaczęło już być gorąco. Pewnie 35C w cieniu, co w Dolinie Kathmandu nie jest zbyt miłe. Co innego gdyby były to okolice jakiegoś morza, gdzie bryza miło by nas koiła. Ktoś powiedział, że gdyby w Nepalu nie było niczego innego oprócz Bhaktapur, to i tak warto byłoby przyjeżdżać tutaj i oglądać to miasto. My doznaliśmy tutaj olśnienia. Nie tylko, że jest tutaj pięknie, bo wokół fenomenalnie zachowane zabytki (mimo trzęsienia ziemi 1934 roku), ale też czysto. Duża część funduszy z biletów wstępu do miasta przeznaczona jest na utrzymanie porządku.

Tutaj czuje się historię. Do tego momentu na Nepal patrzyliśmy głównie przez pryzmat cudownych gór, trekkingu, ludzi, których poznawaliśmy na trasie, a także turystów. Teraz zauważyliśmy, że Nepal ma do zaoferowania jeszcze dodatkowo zabytki.

Bhaktapur leży około 12km na wschód od Kathmandu. Podróż trwa prawie godzinę i musze przyznać, że może lekko zniechęcić. Tłum, straszne drogi, korki, hałas. Ale tylko jak dojechaliśmy do bram miasta, wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Spokój i cisza, miła atmosfera znana z typowych średniowiecznych miast. Bhaktapur zostało założone w XII wieku przez Króla Amand Dev Malla. Przywiało nas festiwalem muzyki i tańca. Już we środę 14 kwietnia Nowy Rok, więc wszyscy szykują się do celebracji. Miasto jest dość mocno fortyfikowane , a wokół niego 8 bogiń strzegących mieszkańców. Na każdym kroku widać koegzystencję buddystów i hinduistów. Nie tylko, że place są wypełnione świątyniami obu wyznań, ale także, że po mieście przechadzające się kilku- lub kilkunastoosobowe grupy charakterystycznie ubranych mnichów.

3 główne place miasta, Durbar, Thumadhi i Garncarski połączone są systemem wąskich uliczek. Ram, nasz przewodnik, nieźle nas po nich przegonił, ale dzięki temu widzieliśmy także prawdziwe życie miasta. Zostaliśmy tutaj oczarowani każdym z tych placów w inny sposób. Durbarem, bo nad nim króluje cudownie pięknie nierealna kolumna króla Bhupatindra Malla. Thumadhi to żywiołowość.

Plac Garncarzy, mimo tego, że istnieje głównie dla turystów miał w sobie dużo autentyczności . Jak tylko weszliśmy na Durbar, stwierdziliśmy, że „zabawimy” tutaj nieco dłużej. Południowe słońce było odurzające. Nie dało się ani robić zdjęć, ani nawet docenić tego co mieliśmy szansę podziwiać. Mnóstwo wspaniale zachowanych świątyń, pałać królewski (chociaż teraz unika się tego określenia ze względu na oficjalny brak dynastii?), Złota Brama, Wielki Dzwon, Szczekający Dzwon, Świątynia Terakotowa zupełnie nas powaliły. Wszędzie widać drewniane rzeźby, do których mam ogromny sentyment. Dziełem, chyba najbardziej znanym w Bhaktapur, jest wyrzeźbiony paw nad jednym z okien w wąskiej uliczce miedzy 2 placami. Szkoda tylko, że między sklepami z pamiątkami, bo nie dało się podziwiać go dłużej. Jeszcze jak byliśmy na trekkingu, byliśmy świadkami rozmowy 2 Brytyjczyków, na temat tego, czy warto przyjechać do Bhaktapur. Jeden z nich stwierdził, że nie bo plac Taumadhi jest okropny. I tutaj muszę się kompletnie nie zgodzić! W czasie kiedy myśmy akurat na niego doszli trwały inne przygotowania do Nowego Roku. Na środku placu stały 2 ogromne wozy, jeden wielkości pewnie Konia Trojańskiego. Drugi był mniejszy. Widać było, że wokół niego zaczynają się zbierać chłopcy. Wyglądali na 10-12 lat i dość żywiołowo reagowali na to co się wokół wozu zaczynało dziać. A działo się, działo! Najpierw na plac wbiegła grupka tocząca drewniane koło o średnicy do 2 metrów. Później z wozu wyjęto Boginię. Tłum chłopców biegł za dorosłym, który wystawił ją jednym z rogów placu. Zaczęło się mycie całego posągu. W tym czasie, chłopcy z 2 dzielnic miasta zabrali się za przestawianie całego wozu. To był ciekawy ceremoniał.

Nie tylko, że najpierw grupa (przypominam chłopcy 10-12 lat) próbowała sama przestawić wóz, to później jeszcze większa grupa, przy pomocy liny (pewnie miała nawet 50 metrów) przeciągnęła wóz w inne miejsce na placu. Obchody Nowego Roku zostały zainicjowane! Nawet w gazecie następnego dnia były zdjęcia z tego wydarzenia. Żałujemy, że nie widzieliśmy jak dorośli dawali sobie radę z dużym wozem. Z drugiej strony, powiedziano nam, że często w czasie tej ceremonii dochodzi do zamieszek i bójek, więc może dobrze, że tego nie widzieliśmy. Ten plac, Taumadhi, zdominowany jest przez najwyższą w Nepalu świątynię bogini Siddhi Laximi i boga Bhairabnath. Imponujące. Co ciekawe, mimo, że wydaje się, że turystów jest mnóstwo, giną oni w tłumie siedzących, obserwujących, handlujących i bawiących się Nepalczyków. Plan Garncarzy nieco mnie rozczarował.

Był mocno etniczny. Widać było, że to co jest na nim produkowane w części przeznaczone jest na potrzeby mieszkańców, tak jak na przykład małe formy z gliny do przygotowania jogurtów. Niestety jest on zdominowany przez produkcję dzbanów, które z powodzeniem mogą zastąpić „skarbonki świnki”. Głowie dla turystów. To spowodowało, że niczego nie kupiłem. Szkoda, bo lubię skorupy. Ponad 3 godzinny spacer z przewodnikiem możemy zaliczyć do udanych.

Ram pokazał nam kilka ciekawych miejsc, które nie były zaznaczone na mapie turystycznej. A po za tym, po raz kolejny dowiedzieliśmy się, że każdy Nepalczyk czeka, albo na żonę z zagranicy, albo na zaaranżowaną żonę przez kogoś z rodziny. Trochę zmartwiliśmy się naszym kolegą, bo priorytetem dla niego są teraz studia biznesu na uniwersytecie w Kathmandu. Skupiłby się kolega na turystyce i dorobiłby się większych pieniędzy, na które liczy. Żona sama by się znalazła, może nawet zagraniczna żona.

W drodze powrotnej pojechaliśmy zobaczyć Boudhanath Stupa, zbudowana w XIV wieku. Wygląda niesamowicie dostojnie, a oczy Buddy skupiaja na sobie główną uwagę. Jak Chińczycy zaanektowali Tybet 1959 roku, Kathmandu stało sie ogromnym ośrodkiem skupiającym uchodźców. Setki mnichów godnie krocących wokół Stupy, muzyka Tybetu, młynki modlitewne wprawiane w ruch tworzą atmosfere typową dla klasztorów tybetańskich. Jest jedna różnica. Tutaj były tysiące ludzi szybko przemieszczających się, głosno dyskutujących, jedzących i handlujących. Trochę zabrakło skupienia.





__________________________________________________________
Wracamy do hotelu. Włączam CNN i nie możemy uwierzyć w to co się stało w Rosji. 97 osób, w tym Prezydent Polski z Małżonką, giną w katastrofie pod Smoleńskiem. Przez kolejne 4 godziny siedzimy wbici w fotele oglądając relacje z Polski i Rosji. Na wszystkich kanałach informacyjnych w telewizji nepalskiej i indyjskiej pojawia się informacja o tragedii. Przez kolejne dni naszego pobytu zarówno w Nepalu, jak i w Indiach, wiele osób, gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, przekazuje nam słowa wsparcia i solidarności. To jest bardzo wzruszające, gdy wypowiadają je zwykli ludzie na ulicy, czy w sklepie. Następnego dnia CNN pokazuje ceremonię z lotniska i przejazd trumny z ciałem Prezydenta przez Warszawę. Lokalna prasa informuje o tym jaka tragedia dotknęła nas wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz