wtorek, 13 kwietnia 2010

New Delhi spotkanie z Rajivem.

Jak robiłem rezerwację, na samolot do Kathmandu przez New Delhi, to od razu wiedzieliśmy, że będziemy musieli tutaj nocować w drodze powrotnej. Alternatywą byłby nocleg w strefie tranzytowej na lotnisku Indira Gandhi. Człowiek nie jest już młody i lubi sobie jakoś ułatwić podróżowanie.
Jak tylko dostaliśmy wizę w piątek, to napisałem e-maila, do Kumar Taxi Service, z którego usług korzystaliśmy w 2007 podczas naszej podróży po Rajastanie. Nawet nie zastanawiałem się jak zorganizujemy sobie te kilkanaście godzin w New Delhi, bo stwierdziłem, że i tak nie dam rady znaleźć jakichś tanich hoteli sam. Po za tym zawsze jest ryzyko, można źle trafić. Pan Kumar odezwał się w ciągu kilku godzin i zaproponował dobry „deal”. Jeep klimatyzowany, transfery, hotel * i samochód do naszej dyspozycji z kierowcą tak długo jak będziemy potrzebować. Lekkie negocjacje na e-mail-u i doszliśmy do porozumienia.
Dzisiaj błogosławię ten dzień w październiku 2007, jak zupełnie przypadkiem weszliśmy do Kumar’a korzystając z polecenia Lonely Planet. Dzisiaj i wczoraj było ponad 42C w New Delhi. Kto tego nie przeżył, niech sobie wyobrazi jak czułby się będąc w dzień i w nocy, bo wtedy temperatura tylko nieznacznie spada, w okolicach cały czas działającej suszarki do rąk (toaletowej). Nie wyobrażam sobie tego dnia gdybyśmy wcześniej nie mieli uzgodnionych szczegółów. Przechodząc 20 metrów człowiek czuje się, jakby wszedł do piekarnika.
Umawiając się z Kumarem wspomniałem, że byłoby miło, żeby spotkać się z „naszym” Rajivem, który woził nas przez ponad 2 tygodnie kilka lat temu. Kumar nie odpowiadał, ale wysłał poczciwego Raju, który jak tylko usłyszał, że znamy Rajiva, od razu się ucieszył, że jesteśmy „swoi”. Lekkie zakupy w kilku miejscach były udane. Dla Magdy:)
Wieczorem chcieliśmy jeszcze zjeść nasze ulubione indyjskie dania, ale całe Connaugh Place, czyli taki główny „turystyczny” plac jest w przebudowie. Restauracja, na która liczyliśmy niestety była także w remoncie, tak więc wylądowaliśmy w centrum New Delhi w chińskiej restauracji. Lekko żałosne, ale wolałem się do tego przyznać. Później tylko wpadliśmy do sklepu ze słodyczami. Tego nawet Magda nie mogła sobie odmówić, bo ostatnim razem najedliśmy się wspaniałych ciastek z orzechami, i trudno było sobie nie sprawić takiej przyjemności.
W pokoju mimo klimatyzacji było pewnie 30C. W takiej temperaturze trudno jest spać, tym bardziej że co 10 minut musiałem włączać, albo wyłączać klimatyzację. Na rano zamówiliśmy śniadanie, ale jakoś nie mogliśmy się doczekać. Miało być o 6:15 punktualnie. Zszedłem do recepcji. Okazało się, że mamy zegarki ustawione na czas w Nepalu, czyli o 15 minut później. To już wiedzieliśmy, że mamy zapas czasu. A tutaj taka miła niespodzianka. Nasz dzisiejszy kierowca Raju, zadzwonił do naszego „starego” znajomego, czyli Rajiva, który jak usłyszał, że jeszcze jesteśmy w New Delhi przyjechał się przywitać. To był bardzo miły gest. Bardzo. Wiemy też, dlaczego Kumar nie odpowiadał na nasze pytania dot. Rajiv’a. Po prostu już nie pracują razem.
Te kilkanaście godzin w New Delhi dało nam poczucie, że wracamy do cywilizacji. Po ponad 2 tygodniach jeżdżenia po, eufemistycznie mówiąc, niezbyt dobrych drogach, byliśmy zaskoczeni tym co zobaczyliśmy w stolicy Indii. Znacznie więcej dobrych dróg, czyściej, ładniej, schludniej. New Delhi to jest Nowa Delhi, szczególnie, że wszyscy szykują się na Olimpiadę Wspólnoty Brytyjskiej w październiku 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz