wtorek, 6 kwietnia 2010

Śniadanie Wielkanocne Tadapani (2630 mnpm).



Widok, który zobaczyliśmy o 05:45, zaraz po przebudzeniu zrekompensował cały wysiłek, który włożyliśmy w poprzednie 3 dni trekkingu. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że nie było kolejki do niczego (), ale przed nami ukazała się Annapurna Południowa, i okalające nią inne szczyty z całego masywu. To było niesamowite. Bez żadnego wysiłku, pijąc gorącą herbatę miętową we dwójkę, jako pierwsi byliśmy świadkami wschodu słońca. Nasi brytyjsko-australijscy przyjaciele jeszcze spali, a nawet ci, którzy już się krzątali (kolejka), ni e zauważyli co tracą. Słońce oświetlało Fish Tail w taki sposób, że tylko niektóre jego promienie odbijały się na północnym stoku Annapurny.

W tym czasie Ashish działał! Jak zwykle on, nie tylko donosił kolejne herbaty, ale zaserwował nam Wielkanocne Śniadanie. Takie jak nam się wymarzyło. Chlebek gurung dla każdego i bez ograniczenia miód. Do tego herbata z mlekiem, powszechnie zwana bawarką. Nie było niestety elementu jajecznego, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Dzisiaj dostaliśmy przyzwolenie, na tak długie śniadanie jakie chcieliśmy. Raczyliśmy się naszymi delikatesami długo. 20 minut!
Jak już byliśmy gotowi do wyjścia, kiedy wymieniliśmy się już ostatnimi wskazówkami z towarzyszami naszej wczorajszej kolacji, nagle ni stąd ni z owąd, nad naszą kwaterą zaczął krążyć helikopter. Nawet sobie zażartowaliśmy, że pewnie ktoś bogaty przeleciał się wokół Tadapani. Helikopter zaczął jednak niebezpiecznie zbliżać się do nas, zauważyliśmy, że ktoś z obsługo hotelu daje znaki, aby wszyscy zeszli z pola namiotowego, które należało do kwatery. W ciągu 2 minut helikopter został posadzony na tymczasowym lądowisku. W tumanach kurzu i liści zauważyliśmy, że jeden z sherpów na plecach przyniósł młodą turystkę, której jeszcze na lądowisku udzielano pomocy. Okazało się, że dziewczyna od wczoraj miała poważne problemy z żołądkiem, we wsi nie było niestety sygnału gsm, jeden z sherpów musiał przejść do Ghandrup (ok. 3 godziny marszu), aby zadzwonić po pomoc. Niestety wczoraj było już za późno, żeby wysłać helikopter.

Z jednej strony musimy przyznać, że podziwialiśmy pilota za tak sprawne lądowanie, ale także trochę się wszyscy przestraszyliśmy, że pomoc mogła być dopiero udzielona po 12 godzinach. Dzisiaj przechodząc przez każdą z wsi zwracaliśmy uwagę, gdzie tutaj jest lądowisko (wszędzie było) i czy działają telefony komórkowe. Działają.

Nie będę opisywać dzisiejszej trasy, bo to tylko 3 godziny marszu. Bułka z masłem, powinienem napisać.

Gdyby nie to, że wszyscy wymusiliśmy na sobie dodatkowe postoje, na coca-cole, to chyba nawet nie zauważylibyśmy całego dystansu. Chcieliśmy nawet pójść dalej, ale stwierdziliśmy, że jest dzisiaj Niedziela Wielkanocna, i trzeba świętować. Nie jestem pewien, czy Ashish zrozumiał o co chodzi w kwestii Świąt Wielkanocnych, ale próbowałem wytłumaczyć jak tylko umiałem.

Doszliśmy do Ghandrup (1630mnpm) i tutaj miłe zaskoczenie. Takiej wsi w Nepalu jeszcze nie widzieliśmy. Wszystkie budynku murowane, albo z kamienia. Wroga wewnątrz wsi wyłożona kamieniami. Boisko sportowe, szkoła, dużo ładnych kwater. Widać, że jest to część planu zagospodarowania okolic Annapurny, i że wydano już sporo pieniędzy na to, żeby ludziom i turystom było tutaj wygodnie. Kwatera pierwsza klasa! Nie tylko, że z łazienką, ale także czysta. Pokoje obszerne. Tylko lunch mi nieco zaszkodził, bo zachciało mi się smażonych ziemniaków z jajkiem sadzonym. No i na efekty nie trzeba było długo czekać. Plan był, żeby jeszcze pochodzić po wsi, a tym czasem, zostałem uziemiony.
Magda poszła sprawdzić, gdzie może lądować helikopter w asyście Ashisha. Okazało się to piękną łąką na skraju urwiska, z którego rozpościerał się widok na naszą jutrzejszą męczarnię. Chyba kilkaset metrów dół, most , znowu do góry i wzdłuż stoku dobrych kilka godzin marszu. W oddali widać było wioskę gdzie zaplanowali lunch. Miejsca naszego ostatniego noclegu na treku nie było nawet widać. Jak zaczęli moi to opowiadać, to już mnie rozbolał brzuch. Na zapas.


Ghorepani to całkiem duża wioska. Ashish poprowadził Magdę wąskimi uliczkami, minęli kolejne boisko, tym razem do kosza! Hm, wielu chłopców tam nie było.

Nie jest to przecież sport narodowy Nepalczyków, którzy osiągają maksimum 160 cm wzrostu. Ale mają większe szanse w innych sportach. Po przejściu kilkuset metrów dotarli do placu, z którego młodzi chłopcy zrobili boisko do nogi (3 boisko we wsi!). I tutaj była długa historia Magdy o pokrzywach, ale ja jej nie zrozumiałem.
W Ghorepani mieszkają Gurungowie. Magda, zaliczyła muzeum etnograficzne, więc ma nieco większą wiedzę w tym temacie, którą postanowiła podzielić się w odpowiednim momencie.

Ps.
Wersja Magdy może różnić się nieco od mojej, ponieważ w czasie lądowania helikoptera znajdowała się w kucanej toalecie, przyjmując właśnie pozycję mellassana (dla niewtajemniczonych w jogę, nie jest to wcale łatwa pozycja). Ja zamiast uprzedzić żonę, że w odległości 3 metrów od niej wyląduje maszyna, postanowiłem zabawić się w dokumentalistę. Mam wszystko sfilmowane. Tymczasem w pomieszczeniu wymiarach 95 cm x 110 cm, z sekundy na sekundę narastał coraz większy hałas, ale nie chaos. Gdy szyba w oknie zaczęła mocno drżeć, kurz wpadał przez wszystkie otwory Magda stanowiła zbadać sytuacje wykonując półskręt (nieznana assana). Przed jej oczami (na krótko) pojawił się widok Annapurny Południowej, a po 1/10 sekundy załoga czerwonego helikoptera. Nic to. Zachowała spokój i czystość umysłu typową dla joginki. Zmieniła assanę na dandassana. Po wyjściu z toalety, ze zdziwieniem przyjęła moją działalność reporterską.



Pytanie 10
Jaka wygląda dandaassana?

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres korzewscy@gmail.com wraz z dokładnym adresem do korespondencji. Wśród osób, które poprawne odpowiedzą na to pytanie będziemy losować zwycięzcę, który otrzyma od nas kartkę niespodziankę, z miejsca w którym akurat będziemy. Zachęcamy do zabawy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz