wtorek, 6 kwietnia 2010

Świat jest mały Deurali (3210 mnpm).


Dzisiaj jest Wielka Sobota.
Mimo tego, że mogliśmy teoretycznie spać 10 godzin, bo pobudkę zaplanowaliśmy na 6 rano nie wiem, czy udało nam się zasnąć na 5 godzin. Nie tylko było koszmarnie zimno, ale także czułem zmianę wysokości. Na szczęście „podręczna” apteczka to kilkadziesiąt pudełek z lekarstwami, dzięki czemu czujemy, że jesteśmy przygotowani prawie na każdą okoliczność. Rano nie mieliśmy siły się spieszyć. Ashish chyba niepotrzebnie trochę nas postraszył kolejnym dniem, i to tez wpłynęło na naszą poranną motywację.


Większość turystów, która przyjeżdża do Gorephanni wstaje ok. 4 rana, żeby wejść na Poon Hill (3210 mnpm), aby rozkoszować się widokiem masywu Annapurny i Dhaulagiri (siódmej co do wysokości góry na świecie). Nam jednak Ashish zasugerował, żebyśmy jednak nie wchodzili na Poon Hill, bo o tej porze roku wiatry powodują, że rano tak naprawdę niczego nie widać. My oczywiście z przyjemnością przyjęliśmy tę propozycję, wierzymy naszemu przewodnikowi.
Ze sporymi obawami rozpoczęliśmy marsz. Znów było ostro, ale na szczęście nie szliśmy po kamiennych schodach. Widoki już od samego rana były powalające. Nie tylko widać było przełęcze, ale także setki ponad 200 letnich, kwitnących rododendronów, które nazywane są przez Nepalczyków narodowym skarbem. I tak wyglądają.


Zamiast w godzinę, doszliśmy na Deurali w ciągu 45 minut! To już był nasz pierwszy sukces. Nagrodą dla nas były widoki, którymi zostaliśmy uraczeni. Zdjęcia chyba pokazują, że mieliśmy ogromne szczęście. Mimo początkowej mgły i licznych chmur, w momencie podchodzenia pod sam szczyt, tak jakby niebo specjalnie dla nas odsłoniło największy skarb Nepalu. Masyw Annapurny i Dhaulagiri. Wszystko było widać ja na dłoni, szczyty Annapurny Południowej, Annapurny 1, Dhaulagiri, Tukche, Nilgiri, Hiu Chuli, Machhapuchhre (Fish Tail/Ogon Ryby). Nie potrafię opisać wzruszenia jakie nam towarzyszyło. A jednocześnie satysfakcji, że podjęliśmy, jak dla nas, wyzwanie związane z trekkingiem. Jak się okazało większość turystów, którym mijaliśmy po drodze była mocno wykończona po ranną wspinaczką na Poon Hill i zejście do Gorephani, a później ponownym wejściem na taki sam szczyt, czyli Duerali. My wyglądaliśmy na wypoczętych.



Świat jest mały, to wiemy, ale jak znajdujemy na to dowody, to czasami sami nie możemy w to uwierzyć. Na samym szczycie Duerali Magda spotkała swojego kolegę z „dawnej pracy”. Jarek porzucił pracę w korporacji dla własnego biznesu. Organizuje między innymi wyprawy trekkingowe. W Wielką Sobotę, był właśnie z grupą 8 świadomych turystów z całej Polski w pracy. Nie tak jak my na urlopie. Jarek jest z gór dlatego takie wyprawy dla niego to pestka.
Doszliśmy do Ban Thanti, gdzie spotkaliśmy kolejne 2 grupy Polaków. Okazało się, że przystanek na herbatę miętową, którą tutaj się raczymy, był małym zgrupowaniem wszystkich rodaków znajdujących się właśnie w tej okolicy. Mieliśmy nawet wrażenie, że na niektórych postojach byli tylko i wyłącznie Niemcy i Polacy. Kolejny etap to mocne zejście w dół.

Nie będę dywagował zbyt długo na temat tego, czy łatwiej jest wchodzić, czy schodzić, ale chyba jest tak, że w górę pracuje więcej serce, a w dół kolana. I to już zaczęliśmy mocno odczuwać. 2 godziny mocnego schodzenia, mijanie tych samych znajomych osób, krótkie rozmowy, i daje w trasę.
Doszliśmy na lunch. I tutaj miła niespodzianka towarzysko krajobrazowa.

W to samo co my miejsce zawitała grupa chyba 6 sympatycznie wyglądających panów. Pewnie koło pięćdziesiątki. Widać było, że muszą być z jakiegoś kraju arabskiego. Zagadaliśmy i okazało się, że są z Persji, celowo piszę, że nie z Iranu, tylko z Persji, bo minęło kilka minut, zanim ujawnili się, że są z Teheranu. I się zaczęła bardzo sympatyczna i długa konwersacja. Bo nie tylko panowie wiedzieli gdzie jest Polska, Warszawa, że u nas były zmiany, że najsławniejszym himalaistom był Kukuczka, ale także zaczęli opowiadać o Iranie. Ja usłyszeli, że wiemy kto to Reza Pahlavi, i że Kapuściński napisał o nim książkę, to od razu dostaliśmy zaproszenie do Teheranu. Nie wiem, czy skorzystamy, ale mamy dostać namiary na „kolegę”, którym ma własne biuro podróży i wszystko nam zorganizuje. Może jednak skorzystamy z zaproszenia? Dlaczego nie? Tam nas jeszcze nie było, a na www.travelbit.pl wielu podróżników chwali Iran.
Chyba o 17 doszliśmy do Tadapani (2630 npm), naszego kolejnego noclegu. Tutaj zamieszkaliśmy w kwaterze o frapującej nazwie Panorama Point View. Już jak się wspinaliśmy do celu zauważyliśmy, że nocleg będzie zupełnie inny. Ponieważ jest to skrzyżowanie kilku szlaków, stało się bardzo popularne, a co za tym idzie w porównaniu z innymi miejscami było tu znacznie więcej turystów. Cały „hotel” był zarezerwowany przez 2 grupy Brytyjczyków, 2 dziewczyny z Melbourne i nas. Prawie 30 osób. Od razy wiedzieliśmy, że będzie ja za dawnych lat na wczasach pracowniczych. Atmosfera mocno wakacyjna, a jednocześnie poczucie wspólnoty. Dało się już od razu wyczuć w momencie formowania jednej kolejki do prysznica, a drugiej kolejki do toalety. Każdy każdemu pomagał. No może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale przynajmniej dostaliśmy dokładną instrukcję obsługi prysznica. Matko Boska, całe szczęście, że się nic nie stało. Padł na nas blady strach. Nie tylko, że butla z gazem miała cienki, przezroczysty o małej średnicy przewód, ale także sam „junkers” wisiał na jakimś dziwnym sznurze, który był przytwierdzony do lekko zardzewiałej rurki. Okazało się, że wśród „nas” było kilku inżynierów, którzy zaproponowali pracę społeczną i zaprojektowanie lepszej instalacji.

Kolacja była zorganizowana jak ostatnia wieczerza. Tylko to chyba przy innych świętach(?). 3o osób zmieściło się, przy jednym długim stole i rozpoczęły się rozmowy. Było dużo śmiechu, i wymiany doświadczeń. Ponieważ my schodziliśmy już z gór, a reszta „ekipy” dopiero wchodziła, byliśmy mocno uprzywilejowani. Nie tylko wyszliśmy na ekspertów od trasy, ale także na niezłych chojraków. O 21 wszyscy już byli padnięci ze zmęczenia. Czas zakończyć dzień. Jeszcze tylko jednak kolejka do toalety, pożyczanie sobie oświetlenia. Zasnęliśmy w ciągu 10 minut. Jutro „podobno” łatwa trasa.

Pytanie 9Jak nazywa się święta góra w Nepalu, na którą zakazane jest wspinanie się?

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres korzewscy@gmail.com wraz z dokładnym adresem do korespondencji. Wśród osób, które poprawne odpowiedzą na to pytanie będziemy losować zwycięzcę, który otrzyma od nas kartkę niespodziankę, z miejsca w którym akurat będziemy. Zachęcamy do zabawy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz