niedziela, 28 marca 2010

Rafting w drodze do Chitwan.

Jesteśmy już w Chitwan, ok. 6 godzin jazdy samochodem na południowy zachód od Kathmandu. Siedzimy po kolacji w małej restauracji i raczymy się lokalna czarną herbata. Oj marzyło nam się dzisiaj wielokrotnie w ciągu dnia napić się czegoś innego aniżeli wody z rzeki.

Dzień rozpoczęliśmy standardowo, jak to na urlopie, od pobudki o 05:45. Dla ułatwienia, w Polsce wybiła właśnie 1 w nocy. Raj odebrał nas z hotelu i przekazała kierowcy, o nieznanym imieniu. I się zaczęło! Ponad 3 godziny jazdy po wąskich, krętych i wyboistych drogach. Pan kierowca nie wiem czy chciał dorównać Kubicy, ale na pewno użył 1000 razy hamulca i zmienił 5000 razy bieg. Właściwie nie udało się niczego zobaczyć, ponieważ gnał z zawrotną prędkością, a przy tym nie był chętny do rozmowy. Może i dobrze, bo jakby miał jednocześnie mówić i prowadzić samochód – to bym się lekko zmartwił. Mieliśmy tylko jeden szybki postój, wymuszony przeze mnie. Toaleta lokalna. Oszczędzę dokładnego opisu. Było strasznie i tyle. Oby nikt nigdy i nigdzie nie musiał skorzystać z takiego przybytku. Jak sobie przypomnę czyste toalety z Indonezji, w każdej, nawet małej miejscowości, to nachodzi mnie myśl, że mógłbym tutaj rozwinąć niezły biznes Toi Toi…w czasie wolnym od pracy w korporacji. Po drodze widać było straszną biedę. Chyba jeszcze nigdzie w Azji nie widzieliśmy tylu biednych, brudnych, zaniedbanych dzieci. Nepal należy do najbiedniejszych krajów na świecie. I mimo tego, że cieszymy się z tego, że jesteśmy tutaj na urlopie, doskonale zdajemy sobie sprawę z tego co nas otacza. Ponad 80% mieszkańców Nepalu mieszka poza miastami, i to widać. Właściwie życie toczy się wokół każdej drogi przez którą przejeżdżaliśmy, a na 6 godzinnej trasie podróży minęliśmy tylko 2 lub 3 niewielkie miasteczka, a przy tym dziesiątki małych wiosek.

Kraj nie tylko jest mocno doświadczony prze wydarzenia ostatnich lat takie jak zabicie całej rodziny królewskiej, rządy maoistów, wypędzenie ostatniego panującego tutaj monarchy, ale także przez ciężkie warunki geograficzne i pogodowe. Wszyscy czekają na porę deszczową, która pozwoli im na lepsze zbiory, ale także zapewni elektryczność. W Chitwan w soboty nie ma prądu w godzinach 10:00 – 14:00 i 18:00 -01:00, w niedziele i pozostałe dni tygodnia obowiązuje znany wszystkim grafik. Nie jest tak źle, ale widać, że wszyscy oszczędzają prąd i wodę. Susza widoczna jest na każdym kroku, i już kilkanaście metrów od rzeki teren wygląda dość zatrważająco.

Dojechaliśmy do miejsca raftingu nad rzeką Trisuli. Na szczęście nie musieliśmy od razy przerzucić się na wodę, bo chyba bym „odjechał”. Czekaliśmy na inne osoby, które miały do nas dołączyć. Okazały się nimi 2 sympatyczne dziewczyny z Singapuru, z którymi nawiązaliśmy bardzo szybko nić porozumienia i sympatii, co jak się okazało, było dla mnie kluczowe (to później). Na początek śmiechy chichy(?). Zostaliśmy ubrani w kamizelki bezpieczeństwa, założyliśmy kaski, wzięliśmy po jednym wiośle, zapakowaliśmy, kamerę do specjalnego pudełka ochronnego i przeszliśmy na brzeg rzeki. Tam zobaczyliśmy kilkanaście grup podobnie do nas wyglądających, które stały mocno rozbawione. U nas było inaczej. „Kapitan” pontonu Milan, przeprowadził z nami szkolenie dotyczące komend, które będzie wydawać i sposobu ratowania się na wypadek wypadnięcia z pontonu. 29 latek wzbudził nasze zaufanie, bo podszedł do sprawy bardzo serio i wytłumaczył dokładnie jak nasza podróż będzie wyglądać. Raczej wiosłowanie. I się zaczęło! Przez kolejne 3 godziny przeżyliśmy fantastyczne doświadczenie. Śmiechu było co niemiara! Co kilkadziesiąt sekund słyszeliśmy tylko komendy, które musieliśmy dokładnie wykonywać. Najczęściej to było forward, forward fast, backward, backward fast! To było proste, w rytmie, regularnie wiosłowaliśmy. Co kilka kilometrów przechodziliśmy jednak przez kaskady, i w wtedy komendy były szybsze, głośniejsze a do tego dochodziła jedna, na dźwięk której można było albo drżeć, albo śmiać się, ryczeć, parskać, chichotać! Komenda to, to było: inside and sit again, czyli do środka i znów siadać. Następowała ona wtedy, gdy byliśmy zagrożeni wywrotką przechodząc przez większe fale, lub też gdy grodziło nam mocne zmoczenie! Oj było tego sporo, ale za każdym razem było tak wesoło, że czekaliśmy na kolejne. Milan miał dla nas też kilka zabaw, dzięki czemu, nie tylko wiosłowaliśmy, ale także mieliśmy dużo dodatkowych rozrywek. A to najeżdżaliśmy na skały, stawiając ponton prawie pionowo, a to obracaliśmy się i braliśmy kaskadę „tyłem” przez co byliśmy jeszcze bardzie mokrzy. Magdusia została zachęcona nawet do wystąpienia w roli Kate Winslet, tak jak w Titanic’u stała na burcie pontonu, trzymając się jedną ręką! Ja natomiast w czasie jednej z zabaw, zamiast trzymać się wiosła, chwyciłem mocno cieńką pęcinkę mojej sąsiadki z Singapuru. Popłakaliśmy się oboje ze śmiechu, jak się zorientowaliśmy co się stało!

Tak jak przed raftingiem, miałem lekkie opory, że nie będzie to fajne przeżycie, teraz muszę stwierdzić, że dobrze, że podjęliśmy takie wyzwanie. Nie tylko warto było pośmiać się, ale także popatrzyć na fantastyczne widoki, dziesiątki małych wiosek, które mijaliśmy, ludzi nas pozdrawiających z brzegu. Szkoda, że nie mogliśmy tego w żaden sposób uwiecznić. Były też przykre momenty, jak przejazd koło kamieniołomów, w którym pracowały dzieci. W kliku miejscach nad rzeką były rozwieszone po dwie liny. Po jednej z nich przeciągały się dzieci, które pracowały w kamieniołomach, a po drugiej jechały kosze z kamieniami. To jest Azja, gdzie każda para rąk do pracy się liczy.

Jesteśmy w Chitwan, jutro wstajemy o 06:00 i jedziemy zobaczyć park narodowy.

Pytanie 3
Jakie zwierzęta możemy spotkać w Chitwan? Wymien minimum 3.

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres korzewscy@gmail.com, wśród osób, które poprawne odpowiedzą na to pytanie będziemy losować zwycięzcę, który otrzyma od nas kartkę niespodziankę, z miejsca w którym akurat będziemy. Prosimy o podanie adresu do korespondencji. Zachęcamy do zabawy!

2 komentarze:

  1. a gdzie jakies zdjatko z raftingu !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Andy, 2 zaprzyjaznione Singapurzanki obiecały dosłać, ale na razie nie przyszły. Nasz aparat nie zmieścił się do pojemnika :(

    OdpowiedzUsuń