sobota, 27 marca 2010

Mała Bogini w Kathmandu.



Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w przeszłości korespondował z kimś w jednej sprawie wysyłając 67 e-maili. A na koniec, żeby się okazało, że nie załatwić tej właśnie sprawy do końca. 67 e-maili potrzebowaliśmy aby ustalić z Raj-em, którym pracuje w wybranym przez nas biurze podróży plan trasy po Nepalu. Raj odebrał nas już wczoraj z lotniska i przywiózł do hotelu. Miły zwyczaj, tym bardziej ze zaprosił nas jeszcze na kolację z tradycyjnymi tańcami. Nie było to najlepsze widowisko jakie widzieliśmy (Indonezja nie jest chyba do przebicia), ale było przepysznie pod względem kulinarnym. A to się liczy.

Wreszcie uzgodniliśmy wszystkie szczegóły. Plan jest taki: Chitwan (park narodowy), Pokhara (przed trekkingiem), Gorepanni trekking (w Wielki Piątek będzie największy wysiłek fizyczny, więc będę miał swoją Drogę Krzyżową), potem 2 dni odpoczynku w Pokhara, Nagarkot (jezioro) i kilka dni w okolicach Kathmandu. Jak będzie dobra pogoda i starczy gotówki to jest plan przelecieć się wokół Mt.Everest’u. 2 godziny negocjacji. I mamy wstępnie wszystko dograne. Mieliśmy tylko jedno dodatkowe życzenie – żeby nasz przewodnik był fajny. Wszyscy są fajni, usłyszeliśmy. Brzmi dobrze. Zobaczymy.

Zanim jednak dograliśmy szczegóły podróży, posmakowaliśmy nieco czym jest Kathmandu. I wiemy, że czujemy się tutaj dobrze. Na razie zorientowaliśmy się, że jest tutaj inaczej niż w innych krajach w Azji, w których byliśmy. Bo nie tylko jest tutaj wieczorem ciemno (braki w elektryczności), ale jest jakby mniej hałasu. Nie ma co się dziwić. Wszędzie gdzie dotychczas byliśmy, w każdym sklepie, na każdym straganie, w każdej budce huczały, ryczały, wyły telewizory, albo odbiorniki radiowe. Może uda nam się któregoś dnia zobaczyć lokalną telewizje, ale na razie czujemy się odizolowani od Świata Zachodniego. I dobrze. A propos cywilizacji, to rano przeczytaliśmy w gazecie Kathmandu Post, że od kilku dni są tutaj niespotykane o tej porze roku upały. W Dolinie Kathmandu było wczoraj 31,8C. Nieźle się zapowiada. Różnica, która także zauważyliśmy, to ta, że jest tutaj jakby mniej symboli religijnych. A szkoda. Większość Nepalczyków wyznaje hinduizm, ale chyba nie aż tak mocno jak na Bali, czy też w Indiach. Smaki, zapachy, kolory są intensywne. Pierwsze wrażenie bardzo dobre.


Zwiedzanie zaczęliśmy od miejsca obowiązkowego, czyli planu Durbar. Jak tylko wjechaliśmy na niego rikszą, to zatrzymał nas patrol policji i zachęcił do zakupienia biletu wejściowego. Ciekawe jak zorientowali się, że jesteśmy tutaj pierwszy raz. Podejrzewam, że chodzi o „blade twarze”, które nas zdradziły. Plac jest ogromny, nie ogrodzony, tak więc można tylko podziwiać, że udaje im się zidentyfikować nowoprzybyłych turystów. Nie zacząłem opisywać dnia dzisiejszego od tego miejsca, bo lekko się zdenerwowaliśmy nachalnością „przewodników-naganiaczy”. Nie dość, że usłyszałem, że nabijamy kabzę biurom turystycznym, które są zorganizowaną mafią. To jeszcze panowie, którzy oferowali swoje usługi twierdzili, że są z innego świata, gdzie pieniądz sam w sobie nie jest wartością, a najważniejszy jest człowiek. Nie wdawałem się, w żadną dyskusję ale po 12 razie „no thank you” pan stwierdził, ze jestem kapitalistycznym bubkiem. Sam plac to właściwie kompleks kilku placów, połączonych ze sobą wąskimi uliczkami. Na każdym z nich znajdują się świątynie, w większości wybudowane w XVI lub XVII wieku. Charakterystyczne dachy, powiewające chorągwie, zapach wiatru nie są do opisania. Wdrapaliśmy się na 2 lub 3 z tych świątyń i nieco z dystansu mogliśmy przyjrzeć się miastu do którego lgną turyści z całego świata.

Obowiązkowym punktem zwiedzania jest wizyta w budynku zwanym Kumari Bahal. Niewielkie patio, pięknie zdobiony krużganek, z niezliczoną ilością rzeźbionych okien zrobiły na nas wrażenie. W Kumari Bahi znaleźliśmy się razem z wycieczką anglojęzyczną i okazało się, że dostąpiliśmy niezwykłego zaszczytu. Przewodnik zaczął gestykulować i krzyczeć patrząc w konkretne okno. Mogliśmy zobaczyć żyjącą Boginię, Kumari! Tylko 6 razy w roku uczestniczy w ceremoniach religijnych i jest ścisły zakaz jej fotografowania – czego przestrzegaliśmy. Kumari, to dziewczynka w wieku od 4 lat, do czasu, kiedy staje się kobietą, wybrana na podstawie 32 wymagań związanych z jej wyglądem. Które określają dokładnie jaki ma być kolor skóry, jaki kształt i kolor zębów, a także jaki kształt mają mieć jej oczy. Musi także przejść test, w którym nie może przestraszyć się całej ceremonii wyboru, w czasie której odbywają się rytualne tańce mężczyzn w strasznych maskach, a w pomieszczeniu znajduje się 108 uciętych głów krów. Dziewczynka, która przejdzie pomyślnie wszystkie testy wybierana jest Kumari. Przez lata swojego „panowania” jest utrzymywana z datków wiernych, a jej rodzina może zamieszkać razem z nią w Kumari Bahal. Problem w tym, że życie bogini po wypełnieniu zadania religijnego nie jest łatwe. Nie zawsze uda znaleźć się dla niej męża, bo małżeństwo z nią objęte jest klątwą.


Po południu, wylądowaliśmy na Thamel-u. Jest to chyba najbardziej turystyczne z turystycznych miejsc na Ziemi. Oczywiście dla turystów kwalifikowanych, czyli zainteresowanych trekkingiem. Na obszarze 5 tyś mkw. znajduje się ponad 2500 agencji turystycznych, setki barów, restauracji, kafejek internetowych, księgarni, i sklepów z odzieżą na wyprawy. To takie połączenie miedzy Khao San w Bangkoku a jedną z ulic w Jongshuo w Chinach. Tu nie sposób się nudzić, jednak spokojnie można się zgubić. Mu też dokonaliśmy zakupy „oryginalnych” polarów i śpiworów. Jesteśmy przygotowani na trekking. Jeszcze tylko zaliczyliśmy masaż stóp – bo trzeba od tego zawsze zacząć podróż w Azji, zaliczyliśmy kilka miejsc, gdzie objedliśmy się jak „bączki”, ale tylko wegetariańskim jedzeniem, i jesteśmy gotowi do kolejnego etapu podróży. Jutro rafting, i podróż do parku narodowego Chitwan. 6 godzin w samochodzie.



Pytanie 2
W którym roku została wybrana ostatnia bogini Kumari?

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres korzewscy@gmail.com, wśród osób, które poprawne odpowiedzą na to pytanie będziemy losować zwycięzcę, który otrzyma od nas kartkę niespodziankę, z miejsca w którym akurat będziemy. Zachęcamy do zabawy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz