piątek, 26 marca 2010

Podróż do Kathmandu.

Ten niespodziewany wypad na urlop, w terminie dość dla nas oryginalnym, może być świetnym przykładem na to, jak należy lub też nie należy przygotowywać się do urlopu. Jak to może być, że wybierając się na urlop do kraju spoza UE przypominamy sobie, że przecież dobrze byłoby mieć wystarczające miejsca na wizy, ale także na towarzyszące im pieczątki. Po nagłej decyzji o wyjeździe, zabukowaniu biletów, postanowiliśmy, że Magda wyrobi sobie nowy paszport. Do końca nie byliśmy pewni czy dostanie go jeszcze przed wyjazdem. Nie wiedzieliśmy również, czy przypadkiem nie musimy mieć wiza tranzytowej do Indii, gdzie przesiadaliśmy się na samolot do Nepalu.

Tak właśnie z prostej i zazwyczaj nudnej czynności jaką jest dotarcie na miejsce przeznaczenia stworzyłem sobie lekki horror. Żona oczywiście zachowała stoicki spokój. Dla mnie mimo tego, że podróż nie była długa, tylko 7- godzinny loty z Monachium do Delhi, każda minuta wydłużała się do godziny. Pewnie ze 100 razy zastanawiałem się, jak to jest, że lecimy do Nepalu, a nie sprawdziliśmy czy nie są nam potrzebne jakieś dodatkowe dokumenty zezwalające na tranzyt przez lotnisko w Delhi. Bazowaliśmy na www.travelbit.pl. Stewardesa ulubionej linii lotniczej „b.posła R”, utwierdziła mnie w przekonaniu, że nasz bagaż nie został nadany z GDN bezpośrednio do Kathmandu, i że będziemy musieli wyjść z lotniska i przenieść sami do kolejnego samolotu linii Jetairways, którym lecieliśmy dalej. Jakie było nasze miłe zaskoczenie, jak już na lotnisku w DEL pracownik obsługi ulubionej linii lotniczej powiedział, że załatwi to za nas sam. Obiecał, ze maksimum za 30 minut dostaniemy karty boarding-owe na kolejne połączenie do Kathmandu (KTM). 30 minut urosło do 3 godzin. Jesteśmy w Indiach! Tutaj liczy się spokój!
W czasie tych 3 godzin oczekiwania na boardnig, po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że w podróżach najbardziej fascynują mnie LUDZIE. Może nie zawsze chodzi o to, żeby kogoś dobrze poznać, dowiedzieć się czym się zajmuje i jakim jest człowiekiem. Na takie rozmowy to można dopiero pozwolić sobie w czasie wspólnej podróży autobusem, pociągiem, w czasie wspólnego stania w kolejce, w Azji to do czegokolwiek. Dzisiaj zafascynowałem się ludźmi przebywającymi i pracującymi na lotnisku w Delhi. Już od dawna twierdzę, że lotniska w Gdańsku, czy tez w Warszawie są mało barwne, i jak mam tylko możliwość podpatrzenia innych to robię to z przyjemnością! A tutaj miałem 3 godziny jak w dobrym filmie obyczajowym, z elementami thriller’a i science fiction.

Kto mnie, 3 godzinnego obserwatora procesu obsługi hali tranzytowej na lotnisku w Delhi, najbardziej zaciekawił. Na początek była to grupa sportowców chyba kyokushingu (sorry, jeśli coś pokręciłem), która siedziała koło nas i była obstawiona licznymi trofeam jak puchary, a także obwieszona medalami, koloru nieznanego. Część ze sportowców spała, z lekko otwartymi ustami, inna chrapała, kolejna natomiast grała w karty. Był też jeden sportowiec, który kilkakrotnie obsunął się na ziemię z leżanki, bo był duży. Pani siedząca obok nieco mizdrzyła się do niego nakładając liczne warstwy lokalnego kremu nawilżającego i spoglądając na niego. Może a nuż się obudzi? Nie było żadnego z pracowników lotniska, a przeszło w ciągu tych godzin kilkuset (zazwyczaj w tempie wolnym w parach lub trójkach), która nie zauważyłaby tych trofeów. Niektórzy nawet skorzystali z telefonów komórkowych aby uwiecznić je i pewnie mms przesłać najbliższej rodzinie, wiernych fanów sportu walki (albo obronnego).

Fantastycznie obserwowało mi się pracowników linii lotniczych, którzy spacerowali między pasażerami i różnymi kwitami udając, że są ważni. Taki pracownik nie chodził sobie sam, tylko grupie 2-3 innych. Od razu było widać kto jest ważniejszy. Grubszy i z wąsem. Człowiek maska – bez uśmiechu!

Wrażenie na mnie zrobił także pan, który w ciągu rzeczonych godzin wielokrotnie przechodził wokół spluwaczek i metalowych koszy na śmieci, które starannie odkażał korzystając z urządzenia podobnego do opryskiwacza. Miałem nawet wrażenie, że odkaził i mnie. Po 6 jego odkażeniu zachciało mi się nawet skorzystać z tej spluwaczki, ale czas było już uciekać do kontroli osobistej.
W Sali pracowali bracia. Tak wyglądali, chociaż nie ustaliłem, czy był to stan faktyczny. Bracia dali czadu! Pewnie z 4 razy na salę transferów przynosili i wynosili 10 litrowe baniaki z wodą. Może nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że każdy z nich trzymał po 3 baniaki w jednej ręce! Razem 6 w jednej trasie. Panowie maszerowali przez całą sale głośno przekrzykując się i zachęcając do szybszego marszu.

W sali była także kabina. Ale jaka! Mogli z niej korzystać palacze (maksymalnie 2 osoby). To dopiero było ciekawe zjawisko do obserwowania! Okazało się, że w zależności, kto jest z jakiego kręgu kulturowego, można było zauważyć inne sposoby korzystania z takiego przybytku. Europejczycy, oczekując na wolną kabinę, spokojnie delektowali się smakiem nierozpalonego jeszcze papierosa w ustach. Nawiązywali kontakt wzrokowy z osobami w kabinie. Coś tam podgadywali, dzięki czemu wymuszali szybsze wyjście przybytku właśnie korzystających z niego palaczy. Azjaci postępowali nieco inaczej. Wchodzili na „trzeciego” do kabinki i ustawiali się bokiem lub tyłem do pozostałej dwójki. Tutaj było widać lekkie zakłopotanie wynikające z bliskości nieznajomej osoby, nerwy i zaniepokojenie. Nie rozmawiali z innymi towarzyszami, unikali kontaktu wzrokowego.

Różne osoby czekały także na przyjcie urzędnika imigracyjnego. Między nimi był sympatyczny, lekko głuchy Brytyjczyk. Piszę ze lekko głuchy, bo jak tylko się do niego odezwałem to musiałem powtarzać 2-3 razy to samo zdanie. Wpadłem tym samym w lekko panikę, że kilkudniowy brak kontaktu z językiem, już jest u mnie odczuwalny! Okazało się, że Brytyjczyk uległ pokusie zwiedzenia, nie wiem w jakim celu więc niczego nie insynuuje, Bangkoku, korzystając ze swojego pobytu w Indiach. Zapomniał jednak o restrykcjach związanych z powtórnym wjazdem do Indii i został zatrzymany na ponad 12 godzin na lotnisku. Szczerze mówiąc pan miał dobrze ponad 60 lat i ze stoickim spokojem zaakceptował całą zagmatwaną procedurę.

Był też pan, widać było po ubiorze i aparycji, że z bogatego kraju afrykańskiego. Pani nie tylko, że zafascynował mnie swoim niewybrednym garniturem z lekkim połyskiem (Armani) i krótkim rękawem (przed łokciem), ale także butami. Jakie to były buty! Z krokodyla! Sam takie chciałbym mieć! Gdyby nie jeden feler. Były one błękitne. Jakie miały czuby i bcasy!

3 godziny minęły szybko. Właściwie dla mnie bez stresu, dla Magdusi relaksująco, bo sobie pospała. W tym czasie nie robiły na mnie żadnego wrażenia obietnice, przedstawiciela Jetairways, że do nas podejdzie z kartami boardingowymi za 10 minut. Przychodził po kolejnych 45 minutach i mówił z hinduskim akcentem: In 2 minutes Mister! In 2 minutes Mister!

Dostaliśmy boarding, przylecieliśmy do Kathmandu i po 1 ½ godzinach oczekiwania w niebotycznej dostaliśmy upragnioną wizę! Pierwszy cel podróży został osiągnięty. Jesteśmy już na miejscu! Mamy fajny hotel nieco na uboczu od Thamel, głównej ulicy turystycznej w Kathmandu. Wiemy już, że są spore ograniczenia w dostawach prądu. Po południu pojawia się ok. 18:30. Na razie zauważyliśmy, że jest to pierwsze miasto w Azji, gdzie wieczorem jest ciemno, a większość oświetlenia stanowią małe świeczki, takie przy których piszę tę relację. Jutro mamy „spotkanie na szczycie” z lokalnym biurem podróży, które pomoże nam w organizacji trekkingu. No to się zacznie. Negocjacje, wybory, spory etc... Jak zawsze na początku każdej wyprawy

Pytanie 1
Jak nazywa się lotnisko w Delhi i w którym terminalu, miały miejsce opisane przez nas wydarzenia dnia dzisiejszego?

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres korzewscy@gmail.com, wśród osób, które poprawne odpowiedzą na to pytanie będziemy losować zwycięzcę, który otrzyma od nas kartkę niespodziankę, ze miejsca w którym akurat będziemy. Zachęcamy do zabawy!

1 komentarz:

  1. Jacek Pałasiński w swojej ksiazce "Kaczor po pekinsku" rowniez wspominał o swojej fascynacji obserwowaniem ludzi, ktora Wy, podobnie jak "mła" (moi -przyp. autora) uwielbiacie. People watching, a po naszemu obcinka, albo zastosujmy eufemizm - dyskretna obcinka - jak najbardziej mozliwa do wdrozenia wszedzie, a szczegolnie na lotniskach. Przezylem na kilku lotniskach i serdecznie polecam - dobry temat na ksiazkę. Jacek, zaczynamy gromadzic materiał?

    Next bullet point.
    Kyokushin - to jedna z moich dyscyplin, wiec o szacun prosze, tam nie ma zadnego g w nazwie, jak wrocisz zapraszam na mały coaching, praktyczny rowniez.

    Last bulet point.
    A ad. goscia w krokodylowych butach niczym z Indiana Jones - przypomnial mi sie kawal, jaki stosowalismy wobec lasek za dobrych mlodych czasow, kiedy jeszcze stał mur berlinski, a potem już go nie było, a wszystko było nadal swieze i kiedy buty wloskie robily wyjatkową furore w naszym ukochanym kraju. Wtedy, jak rozmawialiśmy z laskami, albo chcielismy sobie robic jaja - udawaliśmy z kumplami, ze mamy kontakty międzynarodowe i ze importujemy rozne takie tam towary (czytaj goods :)), no i ze mamy fajne damskie wloskie buty na sprzedaż po bardzo atrakcyjnej cenie . Koleżanki oczywiście zachwyt maksymalny, szeroko rozwarte ...oczy, wiec ciągnęliśmy temat dalej i w pewnym momencie pytaliśmy o rozmiar, i fason jaki lubi. Laska podawała rozmiar, a my oczywiście ze taki mamy. Podawała fason, a my, ze dokladnie takie, ale i jeszcze inne mamy. No to już ekstaza niemal maksymalna, wieczor zabukowany. Wtedy mówiliśmy jej, ze wszystko super, ale na koniec dodawaliśmy, ze te buty maja jeden taki mały feler. Laski pytały jaki? My na to: OBCAS Z PRZODU ! I tu nastepowalo w wiekszosci przyp. rubaszne hahahaha. Fajnie bylo, wieczor byl z reguły mily tak czy tak.
    Smigajcie dalej.
    a

    OdpowiedzUsuń